Wojna w Syrii dobrą wiadomością dla Ukrainy?

Nieszczęście jednych powoduje szczęście drugich, mawia francuskie przysłowie. Coraz większe zaangażowanie militarne Rosji w Syrii zabija tysięcy cywilów, ale łączy sprawy syryjską i ukraińską w kierunku odwrotnym do tego pożądanego przez Kreml. Na korzyść Kijowa.

Kiedy tzw. Państwo Islamskie (Daesz) zostało ogłoszone w czerwcu 2014 r. i zaczęło w podobnym czasie dokonywać zamachy na terytorium Europy, niektórzy analitycy – w tym ja, przyznaje się do błędu – wyrazili obawę, że Ukraina straci na przekierowanie uwagi Zachodu na rzecz Bliskiego Wschodu.

W najczarniejszym scenariuszu, UE i USA zgodziłyby się na „oddanie” Ukrainy Rosjanom w zamian za ich poparcie w walce z Daesz oraz w organizowaniu wynegocjowanej zmiany kierownictwa politycznego w Damaszku, czyli odejście prezydenta Baszara el-Asada.

Ale wbrew opiniom pesymistów, jedność Zachodu nie złamała się przed pokusami przysuniętymi przez Kreml. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i Unia Europejska – włącznie z Francją i Niemcami – konsekwentnie odmówiły połączenie obu spraw i zawarcie „wielkiego porozumienia”, które doprowadziłoby z powrotem do czasów podziału świata na strefy wpływów podlegające dużym mocarstwom.

Z punktu widzenia rosyjskiego, raczej nie ma wątpliwości, że temat Ukrainy jest ważniejszy od Syrii. Do tej pory to właśnie ten pierwszy powoduje, że Rosja jest objęta różnego rodzaju sankcjami: zakazy wjazdu na terytorium UE i USA dla niektórych polityków i biznesmenów, zakaz dostarczenia sprzętu związanego z przemysłem wydobywczym, uniemożliwienie rosyjskim koncernom zdobycia środków finansowych na zachodnich rynkach.

Choć prawdopodobnie jeszcze bardziej bolesny dla gospodarki rosyjskiej był drastyczny spadek cen ropy naftowej, unijne i amerykańskie sankcje dokładają swoje. W zeszłym roku realny PKB Federacji Rosyjskiej zmniejszył się o 3,7%, a recesja będzie jeszcze trwała przynajmniej do 2017 r..

Deprecjacja rubla – o połowę w stosunku do dolara od 2013 r. – i zainicjowane przez Moskwę embargo na import żywności skutkowały wysokim poziomem inflacji (13% w 2015 r.) uderzającej przede wszystkim w biedniejszych. W ciągu jednego roku liczba ubogich wzrosła od 3,1 do 19,2 milionów!

Faktycznie Rosja ma też interesy w Syrii, m. in. bazy dla marynarki wojennej w Tartusie i dla lotnictwa w prowincji Latakia. W dodatku, rząd el-Asada jest 7. największym klientem dla rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego. Wraz z Iranem, Syria stanowi pożyteczną przeciwwagę do amerykańskich sojuszników w regionie, m. in. Izraela, Arabii Saudyjskiej i Turcji.

Ale można przepuścić, że do zeszłego roku Władimir Putin był jeszcze gotów opuścić swojego wiernego syryjskiego partnera – oczywiście w kontrolowany sposób – pod warunkiem, że następca el-Asada utrzymałby uprzywilejowane relacje z Moskwą.

Wojna domowa w Syrii trwa od 2011 r., zabrała życie setkom tysięcy ludzi i podzieliła terytorium na bardziej lub mniej autonomiczne państewka. W takich warunkach trudno sobie wyobrazić przy zdrowych zmysłach, że powrót do status quo ante jest możliwy.

El-Asad zadowoli się pożytecznej Syrii

Sam prezydent el-Asada o to już nie walczy. Pewnie zadowoli się tzw. „pożytecznej Syrii”, składającej się przede wszystkim z regionów nadbrzeżnych, gdzie znajdują się bazy rosyjskie. Tam mieszka też większość społeczności alawickiej, na której się opiera rząd el-Asada, mimo że na poziomie krajowym ona stanowi zaledwie 10% całej ludności. El-Asadowi jeszcze zależy na oś Damaszek-Hims-Hama-Aleppo, czyli największe miasta kraju. Na wschodzie jest już głównie pustynia.

Od samego początku wojny Aleppo jest podzielone między siłami el-Asada i rebelią. Ale nowy rozdział bitwy o to miasto, otwarty w czerwcu ub. r., być może będzie ostatni. Za pomocą nalotów rosyjskich bombowców, wojsko el-Asada ma szansę całkowicie otoczyć dzielnice kontrolowane przez opozycję i stłumić ją do końca.

Jeśli el-Asad wygra bitwę o Aleppo, to nie będzie wprawdzie powrót pokoju w Syrii, ale Zachód się przekona, że nie ma co liczyć na „umiarkowanej” alternatywy do el-Asada. Pozostanie on „prawowitym” władcą państwa syryjskiego, choćby w amputowanej wersji. O resztę terytorium wciąż będą walczyć Kurdowie, Daesz i inne ugrupowania, takie jak była filia Al-Ka’idy – Front Fatah asz-Sham.

Dla Putina, uratowanie el-Asada może nie było koniecznym celem, ale będzie ważnym zwycięstwem symbolicznym. Moskwa udowodni, że w przeciwieństwie do gadatliwego i niekonsekwentnego Zachodu, ona potrafi skutecznie bronić swoich sojuszników: nigdy nie przestała popierać el-Asada, podczas gdy Amerykanie np. opuścili Mubaraka w Egipcie.

Wiarygodność Zachodu, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, też mocno cierpiała z niedotrzymania obietnicy usunięcia el-Asada od władzy po użyciu broni chemicznych w 2013 r.. Od tamtego momentu stało się jasne, że Zachód nie pójdzie na wojnę za Syryjczyków.

Jego działania bojowe w regionie są skierowane na Daesz – którego el-Asad praktycznie nie atakuje –, a wsparcie dla bezpośrednich przeciwników el-Asada (Wolna Armia Syrii, Syryjska Koalicja Narodowa...) jest za małe, żeby gruntownie zmienić układ sił.

Poza tym cykl wyborczy w militarnie najpotężniejszych państwach zachodnich (USA, Wielka Brytania, Francja) nie sprzyja pojęciu ważnych decyzji. Rosja wykorzystuje moment i zwiększa swoje zaangażowanie bez lęku przed odwetem. Może dąży do tego, by dać el-Asadowi decydujące zwycięstwo, zanim nowe kierownictwo polityczne Zachodu odzyska inicjatywę.

Na zabezpieczenie Kreml wyraźnie zapowiedział, że zastrzeli obce samoloty lub rakiety latające nad terytorium Syrii. Jest to istotna nowość, która kładzie kres nadziejom na współpracę między Zachodem a Rosją w rozwiązywaniu sprawy syryjskiej. Czując, że w obecnym kontekście nic nie będzie wskórać od Putina, Zachód ucieka się do stosunkowo łatwiejszego typu odpowiedzi, tj. sankcje.

„Zbrodnie wojenne” Rosji w Syrii

To też jest ważna ewolucja, ponieważ do tej pory Rosja była w kwestii syryjskiej traktowana jako partner. Bywała trudna, ale uważano jej konstruktywną rolę za niezbędną do znalezienia wyjścia od kryzysu. Choć to twierdzenie jest nadal aktualne, Amerykanie, Brytyjczycy i Francuzi wydają się zrozumieć, że jeśli nie używają kiju, nie mają szansy na uzyskanie przychylności Moskwy. Po raz pierwszy się dyskutuje teraz o możliwości wprowadzenia sankcji na Rosję za „zbrodnie wojenne” w Syrii.

Dla Ukrainy, pogorszenie stosunków między Zachodem a Kremlem w innej sprawie niż własnej jest dobrą wiadomością. Nie jest przecież tajemnica, że Kijów i Moskwa są w patowej sytuacji. Wdrożenie porozumień mińskich jest zablokowane tym, że obie strony nie mogą pogodzić do tego, czy Rosja winna pierwsza oddać Ukraińcom kontrolę nad granicami ich terytorium – co może potem ułatwić likwidację samozwańczych republik –, czy Ukraina powinna najpierw organizować lokalne wybory na terenach obecnie leżących poza jej władzą. W tym drugim scenariuszu, istniałoby duże ryzyko fałszowania wyników na rzecz uzasadnienia oderwania tych republik od „głównej” Ukrainy.

Na Zachodzie, a przede wszystkim we Francji i w Niemczech, które są współautorami porozumień mińskich, ocena o tym, kogo obwinić za „brak postępu” w wdrożeniu planu bardziej zależy od opcji politycznej mówcy niż od rzetelnej analizy sytuacji.

Jednocześnie, nowa sprawa obciążająca Rosję powoduje, że przynajmniej w najbliższych miesiącach, trudniej będzie dla zachodnich krajów zasugerować zniesienie sankcji. Nawet gdyby Rosja zrobiła pozytywny krok w kwestii ukraińskiej, opinia publiczna nie zrozumiałaby „nagrodzenia” kraju, który na ślepo bombarduje miasto i zabije cywilów.

Okazuje się jednak, że Rosja doprowadziła do łączenia spraw Syrii i Ukrainy, tylko że nie w wielkiej grze geopolitycznej, ale w budzeniu odrazy i pogłębieniu rowu cywilizacyjnego, który ją dzieli od Zachodu. Z drugiej strony, są także u nas ludzie, kto właśnie najchętniej poskoczyliby nad tym rowem, żeby na boku Putina stać i do fos wyrzucić zarówno Syrię, jak i Ukrainę. Na razie na obecną sytuację Kijów tylko uzyskał trochę czasu, a nad resztą musi sam pracować. Bo jak mawia polskie przysłowie, na cudzym nieszczęściu się nie zbuduje własnego szczęścia.