Po politycznym trzęsieniu ziemi we Francji: krajobraz

Przed wyborem Emmanuela Macrona na prezydenta Francji półtora miesiąca temu wiele komentatorów politycznych, także w Polsce, było przekonane, że Francuzi pójdą tropem Brytyjczyków i Amerykanów na drodze egoizmu narodowego i odzyskania pozorów suwerenności. Prognoza okazała się błędna.

Odbyła się w zeszłą niedzielę druga i ostatnia tura wyborów parlamentarnych zamykających we Francji pewien cykl zmiany politycznej aż do końca obecnej kadencji Parlamentu Europejskiego w 2019 r.. Wprawdzie jeszcze połowa sześcioletnich mandatów w Senacie dobiega kresu w tym roku, ale francuscy senatorowie są wybrani przez grupę elektorów składającą przede wszystkim z samorządowców. Zatem się nie zapowiada, by w najbliższym czasie układ sił w Wysokiej Izbie uległ znaczącej zmianie.

Nowy skład francuskiego Zgromadzenia Narodowego, czyli odpowiednika polskiego Sejmu, w dużym stopniu potwierdza tendencje odnotowane podczas wiosennych wyborów prezydenckich. Zdobywszy półtora miesiąca temu pałac Elizejski, liberalny Emmanuel Macron otrzymał dla swojego rządu samodzielną większość parlamentarną – 308 na 577 miejsc –, do której można doliczyć 42 posłów sprzymierzonego Ruchu Demokratycznego (MoDem) François Bayrou.

To byłoby jednak wciąż za mało, by znowelizować konstytucję bez poparcia innych partii, gdyż taka reforma wymaga trzech piątych głosów uczestniczących senatorów i posłów. Wyjątek od tej reguły stanowi sytuacja, w której prezydent decyduje się na obejście Parlamentu i bezpośrednio organizuje referendum konstytucyjne.

Czy to będzie konieczne? Wiemy już o dwóch zmianach, które nowe władze francuskie chcą wprowadzić do konstytucji. Pierwsza, zaproponowana jeszcze podczas kampanii przez Emmanuela Macrona, zwiększyłaby autonomię samorządów i rozszerzyłaby ich katalog kompetencji.

Druga, świeżo przedstawiona w Radzie Ministrów przez ministerstwo sprawiedliwości, jest częścią projektu ustawy o „umoralnieniu życia publicznego”. Przewiduje m.in. wprowadzenie zasady trzykadencyjności dla wszystkich polityków (z wyjątkiem sołtysów), usunięcie instytucji Trybunału Stanu (za naruszenie prawa ministrowie stawiliby się przed powszechnymi sądami) oraz wycofanie byłych prezydentów Republiki ze składu Rady Konstytucyjnej (ich obecność w tym organie powoduje, że czasem muszą zbadać konstytucyjność ustaw, których sami byli promotorami za czasów sprawowania urzędu).

Jak się zachowałyby inne ugrupowania polityczne w stosunku do tych inicjatyw? Jakie właściwie są? W tym miejscu warto przypomnieć, że od 1958 r. we Francji obowiązuje większościowa ordynacja wyborcza, która w zamian za zapewnienie rządom stabilnych większości parlamentarnych stwarza ogromną dysproporcję między udziałem w wynikach głosowania a liczbą posłów.

Względna większość głosów dla „Republiki w ruchu LREM” Emmanuela Macrona (43,1%) wystarczyła mu na zdobycie bezwzględnej większości miejsc w Zgromadzeniu Narodowym, natomiast partia Republikanów LR, na drugim miejscu pod kątem liczby głosów (22,2%), wyśle do pałacu Bourbon tylko 113 posłów, czyli prawie trzy razy mniej niż ruch zwolenników nowego prezydenta.

Według obecnych zasad zawartych w regulaminie wewnętrznym niższej izby, poza LREM, LR i wspomnianym wyżej MoDem, jedynymi partiami, które będą mogły stworzyć klub poselski są socjaliści z PS (5,7% głosów – 29 posłów), sprzymierzona z Republikanami „Unia Demokratów i Niezależnych UDI” (3,4% głosów – 17 posłów) i ultralewicowa „Niepokorna Francja” Jean-Luca Mélenchona (4,9% głosów – 17 posłów), bo tylko one liczą co najmniej 15 posłów. Ten sam próg istnieje w polskim Sejmie.

Gdzie jest Front Narodowy? Mimo że na poziomie ogólnokrajowym zdobył 8,8% głosów, dostał tylko 8 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym. Jest to wynik lepszy niż w poprzedniej kadencji (2 posłowie), ale wciąż blady w porównaniu z wagą polityczną szefowej partii Marine Le Pen. Jeszcze dwa miesiące temu była pokazywana w mediach jako potencjalny prezydent Francji i nawet dostała się na drugą turę, potem została pokonana przez Emmanuela Macron z miażdżącą 10-milionową różnicą głosów (33%-66%).

Bezprecedensowa porażka w wyborach prezydenckich i parlamentarnych obu partii LR i PS, alternatywnie sprawujących władzę we Francji prawie bez przerwy od lat 60., wiąże się dla nich z poważnym kryzysem finansowym – subwencje państwowe zależą od liczby oddanych głosów – i wzmacnia siły odśrodkowe wynikające z coraz głębszych podziałów ideologicznych wewnątrz tych ugrupowań. Zresztą podobną sytuację przeżywa Front Narodowy, którego wiceprezes Florian Philippot postanowił po przegranej Marine Le Pen założyć własny ruch „Patriotów”, by odstąpić z Frontu na wypadek, gdy Marine Le Pen „zmiękczyła się„ w sprawie wyjścia ze strefy euro.

Z perspektywy członków LR i PS, dylemat jest dwojaki. Po pierwsze, czy mogą popierać rząd powołany przez Emmanuela Macrona, udzielić mu wotum zaufania, bądź współpracować z nim i wejść w jego szeregi? Na tę drugą opcję już się zdecydowali ze strony Republikanów Bruno Le Maire (minister gospodarki, wcześniej sekretarz stanu ds. europejskich i minister rolnictwa za prezydenturę Nicolasa Sarkozy’ego, były doradca François Fillona) i Gérald Darmanin (minister administracji i finansów), a wśród socjalistów Jean-Yves Le Drian (minister ds. europejskich i zagranicznych, za czasów prezydenta François Hollande’a minister obrony) i Gérard Collomb (minister spraw wewnętrznych).

Z kolej jedna trzecia posłów partii LR zakłada odrębny klub parlementarny, który będzie miał „konstruktywne” podejście do polityki prezydenta i jego rządu. Dotychczas sprzymierzona z Republikanami „Unia Demokratów i Niezależnych UDI” rozważa możliwość dołączenia do tej grupy.

Strategia polityczna Emmanuela Macrona sprzyja takim ruchom, ponieważ określa się jako i z lewicy, i z prawicy. Budowanie szerokiego centrum wywodzi z założenia, że więcej łączy ze sobą umiarkowane skrzydła obu partii niż te same skrzydła z radykalnymi frakcjami wewnątrz każdej partii. Ponadto byłby to jedyny sposób, by przekonać Francuzów do reform uważanych za potrzebnych do ożywienia gospodarki, choć potencjalnie bolesnych – uelastycznianie rynku pracy, redukcja deficytu i długu publicznego. Tą drogą szerokie centrum zdołałoby stawiać czoło populistom zarówno z prawicy, jak i z lewicy.

Ale idąc krok dalej, czy w takim układzie zostałyby takim partiom jak LR i PS jakakolwiek racja bytu, tym bardziej jeśli one przestały być efektywnymi narzędziami do zdobycia władzy, stanowisk i korzyści materialnych? Parafrazując Marka Twain, możemy jednak rzec, że pogłoski o ich śmierci są na razie przesadzone.

Nie wiadomo bowiem, jak będzie funkcjonować w praktyce klub parlamentarny LREM. Wprawdzie sukces ruchu Emmanuela Macrona w wyborach wprowadza do polityki pozytywny wiatr odnowy: trzy czwarte posłów nowej kadencji jest nowicjuszami w polityce, liczba kobiet podbił historyczny rekord (223, czyli 39%) i średni wiek nigby nie był tak niski (48 lat, w poprzedniej kadencji 55 lat). Ale sprawność Parlamentu zależy także od umiejętności politycznych posłów, m.in. gotowości utrzymania choćby minimalnej dyscypliny zespołowej, bez której grozi niestabilność rządowa. Dopiero z czasem zobaczymy, czy ruch zainicjowany przez Emmanuela Macrona faktycznie zdołał krzepić Francję świeżą energią, podnieść Francuzów z ogólnego pesymizmu i wprowadzić do polityki nową, a zarazem wyższą jakość.

Oprócz wspomnianego wyżej projektu ustawy o „umoralnieniu życia publicznego”, priorytetami dla nowych francuskich władz w najbliższym czasie są uproszczenie kodeksu pracy i „historyczna przebudowa Europy”. W tej drugiej sprawie Francja jednoznacznie stawia na Niemcy, co odzwierciedla się w wyborach personalnych: premier Édouard Philippe i minister gospodarki Bruno Le Maire mówią biegle po niemiecku i nie ukrywają podziwu dla kultury niemieckiej, a doradca prezydenta w sprawach międzynarodowych, Philippe Étienne, wcześniej służył jako stały przedstawiciel przy UE, a następnie jako ambasador w Berlinie. Już w lipcu zbierze się wspólna, francusko-niemiecka Rada ministrów, która będzie obradować m.in. nad nową mapą drogową w celu ściślejszej integracji strefy euro.

Ale Niemcy ostrzegali, że żadnego przełomu ku temu nie możemy się spodziewać do jesieni… kiedy niemieccy obywatele pójdą do urn wybrać nowy skład swojego Reichstag. To przypomina, że w Unii Europejskiej, każde wybory krajowe dotyczą nas wszystkich Europejczyków, nawet jeśli są dokonane przez inne narody.