Stany Zjednoczone też już dysponują bronią energetyczną

Tłumaczenie z francuskiego artykułu opublikowanego na tym blogu 4 lutego 2013 roku. Podziękowania dla Magdaleny W. za poprawienie językowe oraz uważne przeczytanie.

Wśród krajów posiadających i chętnych do stosowania „broni energetycznej”, czyli wykorzystywanie zasobów energetycznych do osiągnięcia celów polityki zagranicznej, Rosja i arabskie monarchie są raczej znanymi przykładami. A więc Stany Zjednoczone, które do tej pory stanowią raczej konsumenta niż producenta netto energii, częściej czuły skutki tej broni, niż korzystały z niej. Jednak dzięki wydobyciu łupków, nie tylko udało im się w ciągu zaledwie kilku lat uzyskać samowystarczalność w zakresie zaopatrzenia w gaz ziemny, ale nawet uzyskać możliwość go eksportu. To odwrócenie sytuacji miałoby oczywiście konsekwencje gospodarcze ale także dyplomatyczne.

Dotknięte w 1973 r. embargiem Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową, Stany Zjednoczone starały się od tamtego czasu uwolnić od zależności energetycznej lub przynajmniej wybrać bardziej niezawodnych dostawców takich jak Kanada lub Meksyk. Efektywność tej reorientacji strategicznej nie ulega wątpliwości: dziś tylko 22% amerykańskich importów ropy pochodzi z krajów Zatoki Perskiej. Zewnętrzna zależność pozostaje niemniej znacząca bo produkcja krajowa starcza na ledwo połowę potrzeb.

Natomiast na rynku gazu ziemnego sytuacja jest całkiem inna: tu USA osiągnęły prawdziwą niezależność. Rewolucja łupkowa spowodowała znaczącą redukcję importów – przede wszystkim z Kanady – oraz namacalny spadek cen na korzyść m. in. energochłonnych przemysłów takich jak branża chemiczna. O tyle że niektóre koncerny, które wcześniej przenosiły fabryki do Europy lub Azji przewidują teraz relokację do Stanów, gdzie gaz jest niemalże trzykrotnie tańszy.

W takim razie, dlaczego USA wciąż nie eksportują go do reszty świata? Pierwszy powód to azjatyckie i europejskie struktury rynkowe, które są w dużym stopniu zorganizowane wokół dlugoterminowych umów typu „take or pay” (bierz lub płać). Klauzule te zmuszają konsumentów do kupienia minimalnej ilości gazu za wcześniej ustaloną cenę, niezależnie od tego czy go potrzebują. Formuła została wymyślona, aby zagwarantować producentom zwrot z inwestycji. Wydobycie nowych złóż, budowa gazociągów lub terminalów do skraplania są faktycznie bardzo kosztowne a ich spłacenie wymaga długiego czasu. W zamian, kupcy zapewniają sobie wysoki poziom bezpieczeństwa dostaw.

Administracyjne (czyli polityczne) bariery dla eksportu gazu

Drugą barierą dla amerykańskiego eksportu jest zobowiązanie posiadania zezwolenia Federalnej Komisji Regulacji Energetyki (FERC) i Biura Paliw Kopalnych Ministerstwa Energetyki. Ta licencja może być udzielona po przeprowadzeniu badania, które udowodnia, że eksporty służą interesowi narodowemu. Procedura jest tak długa i złożona, że dotąd tylko jedno zezwolenie zostało przyznane. Wszystkie inne wnioski mogą być uważane za zamrożone w oczekiwaniu na zmianę systemu. Co prawda, dwadzieścia krajów, z którymi Stany Zjednoczone podpisały umowę o wolnym handlu korzysta z wyjątku w tym systemie ale nie tworzą one większości światowego popytu na gaz.

Z punktu widzenia technicznego przecież, USA są gotowe. Posiadają już wiele terminalów gazu skroplonego (LNG), które powstały przed rewolucją łupkową. Wtedy oczekiwano, że Stany będą importowały dużo LNG. Chociaż zostały stworzone do regazyfikacji a nie skraplania, nie byłoby aż tak trudno je dostosować, zwłaszcza że teraz to jedyny sposób, aby były opłacalne.

Przeszkoda jest więc przede wszystkim polityczna. Rząd amerykański obawia się, że liberalizacja eksportów gazu doprowadzi do wzrostu cen wewnętrznych, które są obecnie znacznie niższe niż na zamorskich rynkach. To byłoby sprzeczne z celem zapewnienia krajowi własnego i ekonomicznie konkurencyjnego źródła energii. Jednocześnie producenci gazu kładą nacisk, aby zmiękczyć system licencji, który nie pozwola im na zdobycie nowych klientów. To dlatego Ministerstwo Energetyki zamówiło raport o ewentualnym oddziaływaniu tej zmiany na amerykańską gospodarkę.

Liberalizacja ogólnie zyskowna dla gospodarki USA

Dokument zrealizowany przed NERA Economic Consulting i ujawniony w grudniu 2012 przedstawia konkluzje mocno popierające liberalizację. Według autorów, niezależnie od przyjętego scenariusza, amerykańska gospodarka czerpałaby zysk netto z liberalizacji eksportu gazu, nawet jeżeli niektóre branże i kategorie społeczne ponoszą stratę. Podnoszenie krajowych cen byłoby bardzo umiarkowane, także w pięcioletnim horyzoncie czasowym, podczas gdy PKB mógłby szybko wzrosnąć o co najmniej 5 miliardów dolarów.

Na podstawie tej analizy i swoich pozycji polityki zagranicznej, republikański senator Indiany Richard G. Lugar – w międzyczasie skończył kadencję – napisał łabędzi śpiew w formie raportu parlamentarnego, który namawia do udzielania wyjątku państwom członkowskim Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO). Innymi słowy, te kraje cieszyłyby przewilejami państw, które są związane z USA umową o wolnym handlu i wówczas mogłyby zostać zaopatrzone amerykańskim gazem bez zezwolenia.

W przeciwieństwie do dwudziestu krajów powyżej wyliczonych, państwa członkowskie NATO, wśród których znajdują się Zjednoczone Królestwo, Niemcy lub Włochy, są dużymi konsumentami gazu. Gdyby amerykański LNG mógł zastąpić ich obecne importy, to spowodowałoby głębokie transformacje nie tylko ich sektora energetycznego, ale także ich polityki zagranicznej. Senator Lugar tego nie ukrywa: wyraźnym celem jego propozycji jest zbliżenie amerykańskich i europejskich pozycji wobec Iranu i Rosji poprzez pozbawienie tych ostatnich broni energetycznej.

Miejsce energii w transatlantyckiej przepaści

Rzeczywiście to zagrożenie nie jest czysto teoretyczne. Już podczas pierwszego szoku naftowego w 1973 r., rozbieżne podejścia do stron walczących były częściowo związane z geopolityką energetyczną. Przykładowo Francja, która już przez wojnę sześciodniową oddalała się od Izraela, nie zgodziła się na dołączenie do projektu amerykańskiego sekretarza stanu Henry’ego Kissingera – Międzynarodowej Agencji Energetycznej –, aby nie osłabić własnej tzw. „polityki arabskiej”. Dzięki tym względnie dobrym stosunkom z narodami arabskimi, Francja istotnie nie została objęta embargiem. Bliżej nas, brak entuzjazmu Niemiec i Francji odnośnie do ewentualnego rozszerzenia NATO o kraje takie jak Gruzja czy Ukraina wynika, zdaniem senatora Lugara, w pewnym stopniu z ich zależności od rosyjskiego gazu.

Republikanin stawia na to, że poprzez zerwanie tej handlowej więzi, łatwiej będzie przyłączyć Europejczyków do amerykańskiej bezkompromisowości, a także Moskwa będzie zmuszona do wprowadzenia liberalizacji politycznej. Lugar zakłada, że spadek eksportu spowoduje nagłe skurczenie się budżetu państwowego. W takiej sytuacji władza nie miałaby innego wyboru, niż wycofanie się z polityki kupowania społecznego pokoju przez rozdawanie benefitów. Zamiast tego, powstałby model, w którym podatnicy, czyli obywatele, zdobyliby ważniejszą rolę. Odnajdujemy tu słynne motto „ no taxation without representation” (żadnego opodatkowania bez reprezentacji parlamentarnej), które doprowadziło do niepodłeglości Stanów Zjednoczonych.

Iran pojawia się dopiero na drugim miejscu w określonej przez Kongres liście zagrożeń – wbrew nieustannej od trzydziestu lat kurtynie sankcji, prohibicja inwestycji w projektach produkcji gazu w Iranie może być ominięta jeśli te projekty zmniejszą energetyczną zależność Turcji i innych europejskich krajów wobec Rosji. Luka mogłaby być wykorzystana, żeby zwiększyć produkcję ze złoża „Shah Deniz” znajdującego się na Morzu Kaspijskim i czyjego Irańska Narodowa Kompania Naftowa posiada 10% akcji.

Jak zmniejszyć wpływ niektórych obecnych dostawców UE?

Gdyby Stany Zjednoczone mogły zastąpić Iran i zaopatrzyć w gaz swoich sojuszników w regionie, szczególnie Turcję, której import w 20% zależy od Teheranu, niewątpliwie łatwiej przekonałyby te kraje do wzmocnienia sankcji przeciw Iranowi i jego dalszego izolowania na scenie międzynarodowej. Podobnie jak w rosyjskim przypadku, malejące dochody z eksportu gazu mogłyby osłabić rząd, który musi subsydiować produkty pierwszej potrzeby, aby utrzymać porządek społeczny.

Wspomniałem już, że Stany Zjednoczone są technicznie gotowe do eksportowania gazu skroplonego do reszty świata, ale czy Europejczycy posiadają adekwatną infrastrukturę, aby go przyjąć? Obecnie LNG stanowi 26% importu gazu Unii Europejskiej. Dwadzieścia dwa terminale regazyfikacji już funkcjonuje i jest podłączone do sieci. Prawie wszystkie znajdują się na zachodzie kontynentu, ale nowe gazoporty mają wkrótce powstać na wybrzeżach Polski i krajów bałtyckich. Jednocześnie buduje się interkonektory, a więc zdolność regazyfikacji nie powinna być przeszkodą dla importu, przynajmniej w przewidywalnym horyzoncie czasowym.

Co zatem ze sztywnymi zasadami rynku opisanymi we wstępie? Wiele umów między Gazpromem a europejskimi klientami będzie obowiązywało do lat 2020 więc pewnie rosyjski gaz nie przestanie z dnia na dzień płynąć do krajów unijnych. Z drugiej strony, nawet w oczekiwaniu ewentualnej liberalizacji amerykańskiego reżimu eksportu gazu, rewolucja łupkowa już wpływa na stosunki handlowe w Europie.

Aby zrozumieć to zjawisko, trzeba pamiętać, że unijny rynek gazu ziemnego ulega od piętnastu lat głębokim reformom promowanym przez Komisję Europejską. Dwie z nich zasługuje na szczególną uwagę: rozdzielenie prawnych monopoli narodowych i zasada dostępu trzecich stron do infrastruktury. Według pierwszego przepisu, wielcy historyczni operatorzy publiczni tacy jak Gaz de France lub włoski ENI muszą zgodzić się z obecnością konkurentów, m.in. na etapie dystrybucji. W dodatku, nawet kiedy pozostają właścicielami infrastruktury przesyłu jak np. gazoporty lub gazociągi, mają obowiązek udzielenia dostępu do nich innym firmom.

Broń energetyczna oparta na mechanizmach rynkowych

Połączenie tych dwóch zasad prowadzi do tego, że nawet gdyby historyczni operatorzy starali się zablokować dostawy tańszego amerykańskiego gazu – np. z powodów strategicznych –, nowi dystrybutorzy mogliby w takiej hipotezie wejść na rynek i skorzystać z prawa dostępu do terminalów, aby importować LNG i je odsprzedać do końcowych klientów za bardzo konkurencyjne ceny.

To dlatego wielcy operatorzy krajów unijnych już antycypowali te zmiany i jeden po drugim wynegocjowali z Gazpromem obniżkę cen i aktualizację metod ich ustalania. Nowa formuła ma uniemożliwić powstanie zbyt wysokich różnic między cenami indeksowanymi do kursu ropy – tradycyjny sposób rozliczenia umów „take or pay” – a cenami „spot”, które wahają się w realnym czasie wyłącznie na podstawie popytu i podaży gazu.

Warto podkreślić, że ewolucje te wynikają raczej z sił rynkowych niż z decyzji politycznych. Sam senator Lugar uznaje, że jego „LNG for NATO Act” ma na celu przekierowanie części amerykańskiej produkcji gazu na Europę ale wcale nie zmusza do tego sektora prywatnego. Autor projektu ustawy liczy przede wszystkim na różnice cen, aby przedsiębiorstwa służyły jego politycznemu zamiarowi. Nadzieja ta jest raczej dobrze ugruntowana, mimo że niemałe koszty transformacji i przesyłu w formie LNG będą podnosić końcową cenę dla europejskich konsumentów.

Mniej brutalna niż arabskie lub rosyjskie odpowiedniki bo trudno wyobrazić sobie Waszyngton zakręcający Europie kurek z gazem w zimie, mniej autorytarna też bo oparta na mechanizmach rynkowych, amerykańska broń energetyczna bazująca na łupkach nie jest ani mniej perswazyjna, ani mniej skuteczna. Chociaż nie musi jej uważać za wrogą, Unia Europejska ma powinność opracować i wdrożyć odpowiadnią strategię, aby w tej dziedzinej, tak jak już w kilku innych, nie ulec się karłowatości politycznej.