Jaka „Solidarność” w XXI wieku?

Na świecie legendę polskiej „Solidarności” kojarzy się przede wszystkim z wąsatym elektrykiem, który otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla: do dziś Lech Wałęsa jest, obok śp. Jana Pawła II, najsławniejszym Polakiem wśród obcokrajowców. Mniej znany, ale niemniej znamienny jest fakt, że, „S” był też masowym ruchem społecznym, który w swoim złotym okresie liczył 10 milionów członków.

Dalszy ciąg historii „Solidarności” rzucił cień na jeszcze inną ważną cechę, pojawiającą się w pełnej nazwie organizacji, czyli to, że była „Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym”. W stosunku do tych dwóch aspektów powinniśmy właściwie używać czasu teraźniejszego, ponieważ „S” wciąż pełni te funkcje i pozostaje „największą w Polsce organizacją pracowników”, jak twierdzi jej strona internetowa.

Największa, lecz karłowata, bo licząca niecałe 700 tysięcy członków. Nawet dodając szeregi innych organizacji pracowników, znajdziemy w Polsce koło 2 miliony związkowców, co jest w stosunku do całkowitej liczby osób pracujących bardzo mało – 8%, podczas gdy średnia unijna wynosi 23%. Choć w większości krajów związki zawodowe przeżywają kryzys, w przypadku Polski spadek jest szczególnie wysoki i warto się zastanowić skąd się bierze.

Polska (prawie) bez związkowców

Wśród czynników strukturalnych nie sposób ominąć transformację gospodarczą. Wskazują na nią choćby statystyki o obecnych członkach związków zawodowych, z których wynika, że najprawdopodobniej spotykamy związkowców w sektorze publicznym szeroko pojętym (administracja, oświata, nauka, ochrona zdrowia, spółki państwowe), w górnictwie albo w dużych zakładach przemysłowych. Skurczenie się od lat 90 roli państwa w gospodarce niewątpliwie przyczyniło się do zmniejszenia potencjału na rekrutację nowych członków.

Druga ewolucja dotyczy rynku pracy i warunków zatrudnienia. Przypominamy, że w obecnym stanie obowiązującego prawa, osoby pracujące jako samozatrudnione lub na podstawie tzw. umowy śmieciowej nie mogą przystąpić do związku zawodowego. A w Polsce jest ich prawie 3 miliony. To jednak wkrótce się zmieni, ponieważ rząd skierował do Sejmu projekt nowelizacji ustawy o związkach zawodowych, który właśnie ma rozszerzyć kryteria członkostwa. Wcześniej Międzynarodowa Organizacja Pracy kwestionowała ograniczenie do pracowników na etacie, a ostatecznie w czerwcu 2015 roku Trybunał Konstytucyjny uznał je za niezgodne z Konstytucją i prawem międzynarodowym.

Czy zmiana przepisów wystarczy, aby zahamować spadek liczby związkowców? Można wątpić. Oprócz czynników gospodarczych i prawnych istnieją bowiem inne powody, dlaczego związki zawodowe tracą popularność.

Po pierwsze, organizacje pracownicze zawsze były najsilniejsze w państwach z bogatą tradycją socjaldemokratyczną lub, w odmianie brytyjskiej, laburzystowską. W tych krajach partie polityczne często były emanacjami związków zawodowych i przystępując do związku, pracownik został także członkiem partii. Dzięki temu związki odgrywały rolę przekładni pasowej, przekazując informacje do partii albo, kiedy ona rządziła, do władzy. Ponadto, związki kształtowały kadrę dla partii, co zapewniło jej zaplecze do opracowywania i realizowania polityki w interesie pracowników.

Wprawdzie w Polsce też ten model funkcjonował… ale w okresie PRL-u i w zniekształconej formie, gdyż monopolistyczna partia forsowała własne koncepcje i liczyła na podwładną Centralną Radę Związków Zawodowych, aby przekonać pracowników do swojej racji.

Niebezpieczne związki z polityką

Niezdolność polityk socjaldemokratycznych do rozwiązania kryzysu lat 70-80 i nawrócenie jej wyznawców do „trzeciej drogi”, bardziej liberalnej, oderwały partie lewicowe od ich korzeń związkowych. Z drugiej strony przypadki zbliżania miedzy organizacjami pracowniczymi a partiami politycznymi, tak jak na przykład między „NSZZ Solidarność” a PiS, nie były postrzegane przez większość społeczeństwa jako sposób na realizację programu w interesie pracowników, ale jako koalicja populistów z oportunistami, którzy w zamian za oddanie głosów spodziewają się dotacji, ciepłych posad i nieekonomiczne podwyżki dla wąskich grup zawodowych (zob. Poczta Polska).

Rola związków zawodowych w obronie i rozwoju praw pracowniczych została także utrudniona przez nowoczesne techniki menadżerskie, które nakładają nacisk na wynikach indywidualnych, a nie zespołowych. W polskim społeczeństwie, które po upadku komunizmu stało się bardzo indywidualistyczne, taka taktyka trafi na podatny grunt i wiele pracowników woli twardo negocjować za siebie z działem HR, niż organizować i domagać się poprawy warunków pracy lub podwyżki dla całej załogi.

Wbrew tym negatywnym tendencjom można jednak zobaczyć światełka nadziei i dowody, że niektóre związki zawodowe potrafią znaleźć sobie nową funkcję w gospodarce XXI wieku. Jednym z tych przykładów jest amerykańska Freelancers Union, która „promuje interesy niezależnych pracowników poprzez informacje, edukację i usługi„.

Polacy samozatrudnieni lub pracujące na podstawie tzw. umów śmieciowych doskonale wiedzą, że jeszcze bardziej niż pracownicy na etacie są podatni na rożnego rodzaju ryzyka życia, takie jak choroba lub wypadki. Choć niektórzy są objęci ZUS-em, wysokość świadczeń jest tak niska, że przerwa w działalności, niezależnie od powodów, może skutkować dramatycznymi konsekwencjami finansowymi.

Związek „usługowy” dla freelancerów

Freelancers Union korzysta z mocy liczby, aby wynegocjować u firm ubezpieczeniowych zbiorowe pakiety z atrakcyjniejszymi warunkami dla swoich członków. Oni mają także zniżki na usługi, które mogą im być potrzebne w pracy, np. wynajęcie samochodu lub biura na zasadzie coworking, albo wydrukowanie wizytówek.

Tak samo ważny jest fakt, że dzięki istnieniu takiej wspólnej platformy, freelancerzy mogą się zapoznać, dyskutować swoje problemy i się organizować, aby je rozwiązać. Może brzmi jak marksistowski postulat o sobie uświadamiającej siebie klasie, ale na przekór tego, co twierdzi neoliberalna retoryka o zaletach indywidualizmu, ugrupowanie się pozostaje najskuteczniejszym środkiem do bronienia swoich praw i interesów oraz wprowadzenia zmian systemowych. Inaczej nie byłoby tylu izb gospodarczych i grup lobbyingowych…

W Polsce też mamy nietypowy, innowacyjny „związek zawodowy” w postaci OZZ Inicjatywy Pracowniczej. Pisząc o niej należy używać cudzysłowów, ponieważ nie jest oficjalnie uznana jako związek zawodowy, ale za to nie korzysta z przywilejów wynikających z tego statusu. Ma to zabezpieczyć organizację przed biurokratyzacją i ryzykiem, że objęty ochroną związkowiec etatowy zapomina o bazę.

Dodatkowo, nie musi liczyć się z ograniczeniami ustawowymi dot. działalności związków zawodowych, np. wykluczenie pracowników samozatrudnionych lub posiadających umowę śmieciową. OZZ Inicjatywa Pracownicza jest zatem pionierem w obronie tych kategorii populacji.

Program OZZ IP jest wyraźnie lewicowy i choćby z tego powodu, nie współdziała z żadną partią polityczną – nawet Razem wydaje się mniej ofensywny w wielu tematach. Jednak nie brakuje jej systemowej refleksji o prawach pracowniczych, włącznie z kwestiami migracji lub traktatów handlowych, które nie są bez wpływu na sytuację pracowników.

Szerokie podejście do sprawy pracy jest zdecydowanie potrzebne do skutecznego działania związków zawodowych XXI wieku. Choć rynek pracy nigdy nie był do końca jednolity, okres powojenny cechował się dosyć wysokim stopniem homogeniczności, co stworzyło pewne zazębienie między interesami pracowników – najczęściej na etacie – i społeczeństwa. Od momentu kiedy się pojawilo masowe i trwale bezrobocie – w latach 1970 na Zachodzie, a po upadku komunizmu w reszcie Europy –, wiele związków zawodowych traciło z oczy społeczeństwo w całości i się skupiło na obronie swoich członków kosztem „outsiderów” (bezrobotni, prekariusze…).

Dawna „Solidarność„ właściwie już dobrze to zrozumiała i jedną z jej najpiękniejszych definicji można czytać w programie pt. „Samorządna Rzeczpospolita”, uchwalonym tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego. Ma być „organizacją, która łączy cechy związku zawodowego i wielkiego ruchu społecznego, [i] dzięki [której] społeczeństwo polskie przestało być rozdrobnione, zdezorganizowane i zagubione, jednocząc się pod hasłem solidarności odzyskało siły i nadzieję”. Pozostaje do dziś aktualna.